CO DALEJ

Zwycięstwo? 

Choć przebiegu okupacji akademika Jowita w Poznaniu w żadnym razie nie dało się przewidzieć, a każdy kolejny dzień przynosił gwałtowne zwroty akcji, nową dynamikę, nowe nadzieje i obawy, wydaje się, że zwycięstwo było ostatnim, czego się spodziewaliśmy. W istocie przygotowywaliśmy się na wyprowadzenie przez policję i spędzenie 48 godzin na komendzie, na represje, na życie przez wiele dni w zupełnym zamknięciu w kilkadziesiąt osób w klaustrofobicznej przestrzeni korytarza i jednej sali czy na spędzenie w Jowicie świąt i sylwestra. Część najczarniejszych scenariuszy mogliśmy z ulgą odrzucić po pierwszych dniach okupacji, kiedy klarowała się nasza pozycja w konflikcie z władzami Uniwersytetu Adama Mickiewicza i ugruntowywały się wewnętrzne sposoby działania, podejmowania decyzji i organizacji okupacyjnych dni.

Wciąż jednak w obliczu wszystkich zaskakujących wydarzeń, jakie miały miejsce między 8 a 17 grudnia – takich jak choćby zarządzone przez rektorat odcięcie nas od dostępu do prysznica i wynajęcie prywatnych ochroniarzy, by pilnowali recepcji – wizyta nowego ministra nauki i obwieszczenie, że odnieśliśmy sukces pozostaje najbardziej niespodziewanym z nich wszystkich. Wymownie oddaje to moment milczenia i zmieszania studentów, w reakcji na triumfalne wypowiedzenie przez Dariusza Wieczorka po raz pierwszy słów „Jowita zostaje”, oraz krótka wymiana zdań między ministrem a uczestnikiem okupacji, która nastąpiła chwilę później:

– „Jowita zostaje. Można klaskać”.

– „Ale kiedy?”

Przyzwyczajeni do pustych deklaracji składanych przez władze, aby zamknąć nam usta, ostudzić nasz zapał do walki i rozproszyć skonsolidowany ruch, nie chcieliśmy od razu uwierzyć w obietnicę świeżo mianowanego szefa resortu. Po trzech tygodniach od zakończenia okupacji możemy już bez początkowego zmieszania i niedowierzania przyznać, że przeprowadziliśmy udaną okupację i przynajmniej w pewnej mierze odnieśliśmy zwycięstwo. Jednak uzasadniona nieufność do rządzących elit to jedno, a trudność momentu wygranej to drugie. Ta ostatnia sprawa ma kapitalne znaczenie dla wszelkich ruchów posługujących się taktyką szeroko rozumianej akcji bezpośredniej. David Graeber w eseju „Shock of Victory” (2011), w którym analizuje działania ruchu antynuklearnego z lat 70. XX wieku oraz ruchu antyglobalistycznego z lat 1991–2001, stawia tezę, że „największym problemem, przed jakim stają ruchy oparte na akcji bezpośredniej, jest to, że nie wiemy, jak poradzić sobie ze zwycięstwem”. Wspomniane ruchy, jak wynika z analizy Graebera, rozpadały się po niespodziewanym i szybkim odniesieniu dużych sukcesów, po których przychodziła najpierw ekstaza wygranej, a następnie rozproszenie i zamęt, doprowadzające zaangażowanych do walki ze sobą nawzajem. Taki, być może, musi być los grup powstających w celu osiągnięcia konkretnych celów, ale pozbawionych bazy społecznej i napędzanych w dużej mierze przez afekt. Jeśli cel zostanie osiągnięty, zaangażowani uwierzą w swoje całkowite zwycięstwo, a za sukcesem nie pójdzie instytucjonalizacja – ruch musi się rozpaść po opadnięciu emocji, w konfrontacji z faktem, że działacze nie mają już co robić ani gdzie ulokować swojego zapału.

Inaczej jest w przypadku ruchów zinstytucjonalizowanych, opartych na bazie społecznej i codziennym działaniu, a nie tylko aktywności podejmowanej w sytuacjach „wyjątkowych”. Jeśli do instytucjonalizacji i ugruntowanej kultury działania dodamy skupienie na osiąganiu konkretnych celów oraz pamięć o tym, że żadne zwycięstwo nie jest całkowite, możemy jako ruch w taki sposób odnosić sukcesy – nawet kiedy nie do końca jesteśmy na nie przygotowani – by trwale zmieniały rzeczywistość społeczną, utrzymywały nas w zaangażowaniu i sukcesywnie zwiększały naszą sprawczość. Graeber kończy swój esej następującymi słowami: „Pytanie brzmi, jak wyłamać się z cyklu zachwytu i rozpaczy i wykreować strategiczne wizje nabudowywania zwycięstw jedno na drugim, aby stworzyć kumulatywny ruch ku nowemu społeczeństwu”. Choć w naszym przypadku stawką jest nie tyle nowe społeczeństwo, ile przywrócenie uniwersytetowi funkcji dobra wspólnego, to okupacja Jowity nie była naszym pierwszym „niepełnym” zwycięstwem w 2023 roku i mam podstawy, by sądzić, że być może znamy odpowiedź na pytanie Graebera. Co więc sprawiło, że jako ruch studencki przeprowadziliśmy udaną okupację, a po jej zakończeniu nie ulegliśmy rozproszeniu, ale zaangażowaliśmy się jeszcze bardziej?

Składowe udanej okupacji 

Ruchy analizowane przez Graebera powstały na fali tzw. nowych ruchów społecznych mnożących się od lat 60. XX wieku. Z dzisiejszej perspektywy do pewnego stopnia zaskakujące jest to, że udało im się osiągnąć pewne krótkoterminowe cele poprzez stosowanie strategicznego nacisku. W 2024 roku wydaje się, że większość wielkomiejskich grup dążących do przekształcania społeczeństwa i jego instytucji – takich jak ruchy klimatyczne, queerowe kolektywy czy nieformalne zrzeszenia liberalnych feministek – zrezygnowało nawet i z tej wytycznej skutecznego działania (czy też z wymogu skuteczności w ogóle). Większość podejmowanych przez nich interwencji w rzeczywistość społeczną ogranicza się do działań czysto performatywnych: do manifestowania, edukowania swojej bańki w mediach społecznościowych i nieukierunkowanego krzyczenia w przestrzeń, którego całkowite ignorowanie przychodzi elitom z łatwością i przyjemnością, ponieważ faktycznie nikomu nie przeszkadza ono w kontynuowaniu business as usual. Często ruchy te korzystają z taktyk, które mogą przynieść efekty tylko przy masowej skali zaangażowania, jednocześnie nie będąc szczególnie liczne. Jeśli nawet udaje im się osiągnąć w pewnym momencie dużą liczebność, może ona zostać utrzymana tylko przez ograniczony czas. Pogłębiające się nierówności ekonomiczne, rosnące koszty życia i neoliberalna polityka społeczna sprawiają, że klasa pracownicza nie ma w takich warunkach fizycznej możliwości trwałego zaangażowania się w darmową działalność organizacyjną – czego także dzisiejsze ruchy zdają się nie zauważać – a bez jej udziału nie może być mowy o faktycznie masowej mobilizacji. Jak pisze Astra Taylor: „W latach 80. i 90. pojęcie aktywizmu stało się czymś powszechnym. Ruchy określane tym słowem wykonywały wielką robotę w bardzo krótkim czasie, często dzięki zastosowaniu technik, które wzbogaciły tradycyjne formy walki; stworzono wówczas otwarte, demokratyczne i antyhierarchiczne procedury. Jednakże, chcąc uwolnić się od ciężaru dziedzictwa tradycyjnej lewicy, pozbywali się także taktyk, tradycji i metod, które mogły być użyteczne”.

Dzisiaj spadkobiercy „nowych ruchów społecznych” wciąż wykonują często ogrom wysiłków w krótkim czasie, ale ich wysiłki, skierowane zupełnie nie tam, gdzie mogłyby przynieść trwałe efekty, zazwyczaj wręcz idą na marne. Owszem, z porażek można wyciągać wnioski, ale trzeba je faktycznie wyciągnąć, jeśli porażka ma być produktywna. Tymczasem większość prób wywierania nacisku na władze przez akcję bezpośrednią, jakie widzimy w dużych polskich miastach w XXI wieku, to powtarzanie tych samych błędów – performowanie poglądów i tożsamości zamiast przemyślanej strategicznej presji, rezygnacja ze skuteczności na rzecz zadowolenia się samym działaniem oraz marnowanie zasobów na tonięcie w proceduralizmie czy pilnowanie czystości moralnej członkiń i członków. Po latach obserwowania, jak dogmaty aktywizmu dokonują rozkładu sprawczości nieuprzywilejowanej części społeczeństwa, a liberalne media głoszą anachroniczność związków zawodowych, czy też w ogóle wymazują ich działalność z publicznego dyskursu, przyszedł moment, żeby stwierdzić porażkę nowych ruchów społecznych (bez negowania ich pomniejszych osiągnięć) i powrócić do „ciężaru dziedzictwa tradycyjnej lewicy”. Część grup pracowniczych, które pamiętają, jak silne związki zawodowe były w stanie obalić poprzedni ustrój, dalej pozostaje w nich zrzeszonych. Młodzież karmiona przez szkoły i media „demokratycznymi formami zaangażowania obywatelskiego”, promocją „dialogu”, petycji i demonstracji, często jednak nie zdaje sobie nawet sprawy, że związki wciąż istnieją i dysponują skutecznymi metodami działania. Tymczasem są one potrzebne dzisiaj być może nawet bardziej niż były w poprzednim wieku. A świadomość tego odradza się w młodym pokoleniu właśnie w ruchu studentek i studentów zrzeszonych w młodzieżowych strukturach związków zawodowych.

Większość współczesnych prób wywierania nacisku na władze przez akcję bezpośrednią, to powtarzanie błędów: performowanie poglądów i tożsamości, rezygnacja ze skuteczności, marnowanie zasobów na tonięcie w proceduralizmie

Kluczową przyczyną sukcesu okupacji Jowity było wcześniejsze doświadczenie związkowe działaczek i działaczy, którzy stanowili rdzeń organizacyjny całej akcji. Angażując się jako koła młodzieżowe w walki związkowe, nauczyliśmy się podstawowych zasad skutecznego działania, które nie polega ani na „dialogu” czy apelach moralnych kierowanych do polityków, ani na bezpośredniej przemocy (jak sądzą niektórzy współcześni intelektualiści, na przykład Slavoj Žižek), ale przede wszystkim na wspomnianej już strategicznej presji. Dzięki znajomości mechanizmów strajku wiemy, że tylko naciskanie tam, gdzie boli, naprawdę zmusza władze do reakcji. Jak ujął to Krystian Szadkowski na panelu dyskusyjnym zorganizowanym na Uniwersytecie Warszawskim przez Warszawskie Koło Młodych IP w listopadzie 2023: „nikt, kto nie zagraża status quo, nie jest brany na poważnie”.

Aby wywalczać trwałe zmiany, musimy być niebezpieczni. A niebezpieczni możemy być tylko wtedy, kiedy jako skonsolidowana studencka wspólnota zdajemy sobie sprawę ze swojej realnej siły, podobnej do siły przetargowej, jaką pracownicy dysponują w miejscu pracy. W toku działalności związkowej nauczyliśmy się tak formułować postulaty, aby podmiot, do którego je kierujemy, mógł je zrealizować i poświadczyć, że zostały zrealizowane, co oznacza, że postulaty muszą być przede wszystkim osiągalne i bardzo konkretne, takie, jakie są postulaty pracownicze formułowane w ramach sporów zbiorowych prowadzonych przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza. Dlatego żądamy raczej stworzenia publicznej stołówki w konkretnym pustym lokalu znajdującym się na terenie uniwersytetu, niż „demokratyzacji uczelni, autonomii i uczelni bez polityków”, czego żądali nasi poprzednicy podczas okupacji balkonu w siedzibie rektora UW w 2018 roku. Dzięki wspieraniu sporów zbiorowych w zakładach pracy i aktywnym śledzeniu ich przebiegu nauczyliśmy się także, że nasza strategia musi być oparta na znajomości infrastruktury, w ramach której działamy – bez tego nie jest możliwe ani sformułowanie osiągalnych, sensownych postulatów, ani dobranie adekwatnych narzędzi walki. Dlatego w 2023 roku złożyliśmy ponad 50 wniosków o dostęp do informacji publicznej do polskich uczelni, żądając konkretnych liczb: ilości miejsc w akademikach, sumy wpływów i kosztów domów studenckich, kosztów remontów czy liczby przyznanych stypendiów socjalnych itp. Jeśli chcemy osiągać konkretne cele, nasze postulaty nie mogą bazować na uogólnionych deklaracjach ideowych, ale na konkretnych materialnych wytycznych.

Nie możemy także pozwalać sobie na łagodzenie retoryki i rozmywanie żądań w wyniku nabierania się na nawoływanie do „kulturalnego dialogu”, czyli ulubioną strategię – czy to szefów, czy władz uczelni, czy strażników ich interesów w postaci samorządów studenckich – wywoływania w nas poczucia winy, że walczymy o swoje prawa. Każda walka zaczyna się od zasygnalizowania problemów i wysunięcia żądań. To jest właśnie moment, w którym władze mają możliwość podjęcia dialogu, spełnienia postulatów i udowodnienia, że dialog przynosi rezultaty; jednak prawie nigdy tego nie robią. I tak też było w przypadku obrony Jowity – studenci UAM, działacze Poznańskiego Koła Młodych IP i mieszkanki Jowity przez wiele miesięcy bez skutku protestowali przeciwko jej zamknięciu i sprzedaży prywatnemu inwestorowi. Jednak tak długo, jak postulaty wysuwane są „kulturalnie”, nie stanowią zagrożenia i mogą być równie kulturalnie przez władze ignorowane. Dlatego w obliczu bezczynności decydentów przechodzimy do wywierania strategicznej presji. I dlatego bez niewczesnych nawoływań do „kulturalnego dialogu” nie obyła się również obrona Jowity – co znamienne, oprócz rektoratu UAM, dziekana Wydziału Filozofii UAM i ministra Wieczorka, także ze strony Samorządu Studentów UAM i Parlamentu Studentów RP. Obydwa ciała, rzekomo reprezentujące społeczność studencką, wydały w trakcie okupacji kompromitujące oświadczenia, w których dyplomatycznie wyrażały najpierw poparcie dla części naszych postulatów, a następnie potępienie okupacji i wezwanie do przystania na kompromis – który dla nas oznaczałby powrót do sukcesywnie wypuszczanych w eter próśb nieprzynoszących żadnych skutków. „Kompromis” zawierany między tymi, którzy dzierżą władzę, a tymi, którzy jej podlegają, oznacza wygraną strony silniejszej.

Umiemy jednak rozpoznawać retoryczne strategie, jakimi posługują się elity, by zdusić opór, co także jest wynikiem wcześniejszej działalności związkowej. W jej toku nauczyliśmy się sprawdzonych technik negocjacji, od lat z powodzeniem używanych przez związki zawodowe na całym świecie. Poprzez związek, do którego dołączamy nie z racji naszej tożsamości, ale ze względu na naszą realną pozycję społeczną, nabywamy świadomości naszej wspólnej sytuacji. Orientujemy się, że jako studentki i studenci nie jesteśmy zbiorem zatomizowanych jednostek, ale pewną specyficzną warstwą społeczeństwa, której dotykają te same problemy i która może stać się znaczącą siłą w toku wspólnego działania. Ponieważ związki zrzeszają ludzi o różnych poglądach, ale pokrewnej pozycji socjoekonomicznej, dzięki doświadczeniu związkowych walk znamy także kulturę działania odmienną od tej, która dominuje wśród aktywistów i „nowych ruchów społecznych”. Nie spędzamy czasu na licytacjach, kto z nas jest najbardziej uprzywilejowany, a kto najmniej, nie rozdrabniamy się godzinami nad definiowaniem bezprzemocowości, nie dokonujemy autosabotażu, wykluczając z ruchu siebie nawzajem za domniemywaną nieczystość ideologiczną. Kto chce z nami działać, działa z nami tak długo, jak przyświecają nam wspólne materialne cele i jak długo zgadzamy się trzymać pewnych wspólnych zasad dla ich realizacji. W Jowicie nie udało nam się uniknąć długich, nieraz męczących godzin deliberacji, ale nie pozwalaliśmy im spełznąć na niczym dzięki mechanizmom podejmowania decyzji opisanym przez Adama Ochwata w tekście „Układ nerwowy okupacji” (który ukaże się w tym roku w ramach zbiorowej publikacji wydawnictwa Heterodox).

Nie możemy pozwalać sobie na łagodzenie retoryki i rozmywanie żądań w wyniku nabierania się na nawoływanie do »kulturalnego dialogu«

Poza kluczowym doświadczeniem związkowym do sukcesu okupacji przyczyniły się też media oraz sprzyjający kontekst polityczny. Okupacja była  relacjonowana w mediach lokalnych i ogólnopolskich niemalże dzień po dniu, a dzięki sile formułowanych przez nas argumentów znacząca część mediów przedstawiała ją jako słuszny studencki sprzeciw wobec wyprzedawania w prywatne ręce zasobów socjalnych uczelni oraz bezczynności władz w obliczu kryzysu mieszkaniowego. W gazetach internetowych i telewizji szczególnie często przytaczane było nasze pytanie, dlaczego stan techniczny Jowity nie pozwala na przebywanie w niej studentek i studentów, ale nie stanowi już zagrożenia dla komercyjnych gości hotelu. Wyznaczone osoby pisały także codziennie notki prasowe dla mediów, co pozwoliło nam na zbudowanie spójnej narracji i jasnego przekazu.

Wyjątkowe okoliczności polityczne wpłynęły z kolei na samo zakończenie akcji w obronie Jowity. Pokrycie się siódmego dnia okupacji z pierwszym dniem urzędowania Dariusza Wieczorka jako nowego ministra nauki, który jest wiceprzewodniczącym Nowej Lewicy – ale jednocześnie przedstawicielem liberalnego rządu Donalda Tuska, chcącym przekonać elektorat lewicy o swojej lewicowości – niewątpliwie stanowiło sprzyjający naszej sprawie zbieg okoliczności. Równocześnie jednak pozwoliło to politykom Nowej Lewicy na podjęcie próby przejęcia „uratowania Jowity” jako ich własnego osiągnięcia oraz wykorzystania go dla budowania swojego PR-u. Za pośrednictwem swoich kanałów społecznościowych stworzyli wokół Jowity narrację, zgodnie z którą akademik został ocalony od sprzedaży i wyburzenia dzięki interwencji Wieczorka, a nie studenckiej okupacji. Wymownie dają temu wyraz w poście zamieszczonym na Facebooku, gdzie zaznaczają, że „sytuacja Jowity stanowi symbol przyszłej zmiany i dowód na sprawczość nowego rządu demokratycznej większości”. Dlatego sami piszemy swoją historię. Wywalczenie i ochronienie Jowity przed prywatyzacją to dowód na sprawczość ruchu studenckiego, a nie żadnej z partii politycznych.

Jowita to dopiero początek 

W dwa tygodnie po zakończeniu okupacji Nowa Lewica ogłosiła, że w ramach specjalnej subwencji w 2024 roku przekaże 150 milionów złotych na „rozwój i remonty domów studenckich” 87 uczelniom w Polsce. Nie wiemy jednak, jak ma się ta kwota do 100 milionów złotych rzekomo potrzebnych na wyremontowanie Jowity. Nie wiemy nawet, czy uczelnie faktycznie przeznaczą te środki na akademiki, ponieważ zgodnie z prawem to właśnie uczelnie, a nie minister, mają moc decydowania o wykorzystaniu tych pieniędzy. Dariusz Wieczorek zostawia nas więc tylko z informacją, że będzie „namawiał” rektorów do zainwestowania tych środków w publiczne zaplecze mieszkaniowe uczelni. W obliczu wszystkich tych niejasności deklaracja ministra, że „Jowita zostaje”, pozostaje tylko deklaracją, dopóki nie zostanie publicznie przedstawiony szczegółowy plan remontu i wykorzystania ministerialnych środków. Choć więc okupację możemy niechybnie nazwać udaną, żadne zwycięstwo nie jest całkowite. Dalej musimy patrzeć władzom na ręce i bacznie obserwować każdy ich krok, kiedy twierdzą, że realizują nasze postulaty.

Walka o Jowitę była jednak niezaprzeczalnie potężnym sukcesem jeszcze na innym polu: budowania silnego ruchu studenckiego. Udało się zmobilizować do niej setki studentów, mieszkańców akademików i działaczek kół młodzieżowych Inicjatywy Pracowniczej z całej Polski. Zwykle po takiej mobilizacji wokół sprawy musi nastąpić albo instytucjonalizacja ruchu, albo jego rozpad. Po zakończeniu okupacji Jowity nie musieliśmy stawać przed taką alternatywą – rozpad nam nie groził, ponieważ mamy istniejące lokalne struktury, które są zakorzenione w bazie społecznej i posiadają już wypracowane, stabilne formy działalności w życiu codziennym. Od razu zajęliśmy się więc wcielaniem do kół młodzieżowych osób wcześniej niezrzeszonych, które zaangażowały się w walkę o Jowitę. Mamy ręce pełne roboty, ponieważ zachowanie Jowity jako publicznego akademika nie rozwiązuje ani kwestii potężnego niedoboru miejsc w domach studenckich w całej Polsce, ani uderzającego wyjątkowo mocno w studentów kryzysu mieszkaniowego, ani problemu trwającego od wielu lat wyprzedawania zaplecza socjalnego polskich uczelni. Przeciwdziałanie postępującym od czasów transformacji procesom urynkowienia uniwersytetu, zahamowanie stopniowego zwiększania „udziału podmiotów zewnętrznych w tworzeniu, wykorzystaniu i rozwoju infrastruktury sportowej, kulturalnej i socjalnej UW” (jak brzmi jeden z celów operacyjnych Strategii Uniwersytetu Warszawskiego na lata 2023–2032 autorstwa Senatu UW) oraz wywalczenie tanich, publicznych akademików i stołówek wymagają wielu lat pracy.

Walka o Jowitę była niezaprzeczalnie potężnym sukcesem jeszcze na innym polu: budowania silnego ruchu studenckiego

A jeśli chcemy przy tym, by uniwersytet jako instytucja publiczna – która zgodnie z polską konstytucją ma zapewniać równy dostęp do darmowej edukacji – był naprawdę dobrem wspólnym, oprócz postulatów studenckich musimy uwzględnić także postulaty zatrudnionych na nim pracowników, w szczególności wyjątkowo pomijanego w dyskusjach o funkcjonowaniu uczelni personelu nienaukowego. Podczas uroczystej inauguracji roku akademickiego 2023/2024 na UW przewodniczący Samorządu Studentów, zaraz po stwierdzeniu, że „ważną kwestią jest też wsparcie socjalne”, dodał: „Niewątpliwym sukcesem jest wydłużenie godzin pracy Biblioteki Uniwersyteckiej”. Jeśli wsparcie socjalne oznacza dla uczelnianych elit całodobowe otwarcie Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego – a więc pogłębienie wyzysku zatrudnionych w niej pracowników, by studenci, którzy za dnia chodzą na zajęcia i pracują, mogli uczyć się w nocy – to jednym z pilniejszych zadań, jakie stoją obecnie przed ruchem studenckim, jest zbudowanie szerokiego sojuszu z kadrami pracowniczymi.

 

Największą przeszkodą w podtrzymaniu zaangażowania ruchu studenckiego przez długie lata, jakich wymaga realizacja powyższych celów, może okazać się jego rotacyjność, na którą jest ze swojej natury skazany. Choć pewne nasze działania przynoszą natychmiastowe efekty – takie jak choćby wywalczenie miejsc w akademikach UW dla wszystkich osób, którym ich wcześniej odmówiono, dzięki protestowi przeciwko aferze akademikowej – sami nie zdążymy prawdopodobnie skorzystać ze zdobyczy większości walk, które teraz prowadzimy. Dlatego, aby nasze wysiłki nie poszły na marne, ciąży na nas także odpowiedzialność za podtrzymanie ciągłości ruchu: wcielanie młodszych studentów w struktury młodzieżowe związków zawodowych i przekazywanie im wiedzy o skutecznych sposobach działania, które udało się nam wypracować. A żeby studentki chciały do nas dołączać, potrzebujemy  dowodów sprawczości, sukcesów, które pozwalają nam zdać sobie sprawę z naszej siły. Dlatego Jowita to świetny początek.

SONIA BURDYNA
studentka Uniwersytetu Warszawskiego, po obronie licencjatu na filozofii, w trakcie pracy nad drugim licencjatem z kulturoznawstwa. Działa w Warszawskim Kole Młodych Inicjatywy Pracowniczej i prowadzi studenckie koło naukowe Otwarty Uniwersytet im. Karola Modzelewskiego.
REDAKCJAANDRZEJ FRĄCZYSTY
KOREKTA LIDIA NOWAK

Grafika oka